niedziela, 31 marca 2013

Pstrykacze XXI wieku


Fotograf – homo habilis, zręcznie trzymający aparat fotograficzny, często nieznający jego funkcji. Gatunek bardzo uparty. Prowadzi koczowniczy tryb życia, fotografuje wszystko co zobaczy. Z natury samotnik, ale lubi podglądać resztę stada przez swój obiektyw, najdłuższy jaki mieli w sklepie. Często myśli, że właśnie wykonał zdjęcie swojego życia, dopiero później okazuje się, że nie ściągnął dekielka. Nie potrafi znieść towarzystwa innych fotografów, gdyż tylko on jest profesjonalistą. Ma 25456 kilogramów sprzętu,  najdroższy plecak, najcięższy statyw, ponad sto obiektów, pięćdziesiąt baterii, sześć ładowarek i dużo chusteczek aby ocierać swój pot.  Jednak nigdy nie okazuje zmęczenia. Na co dzień jest artystą, geniuszem obdarzonym niesamowitym talentem. Jest mistrzem w obcinaniu stóp, głów, łokci. Niestety często nikt nie potrafi zrozumieć jego wizji. Zawsze używa trybu automatycznego. Ma konta na wszystkich tematycznych portalach dotyczących jego pasji, najbardziej lubi Garnek.pl. Nie toleruje krytyki. Gdy ktoś powie źle o jego tworach to śmiertelnie się obraża. Nie przejmuje się krytyką, przecież i tak jest genialny.

Większość jego zdjęć jest czarno-biała, gdyż tak wyraża swój stosunek do rzeczywistość. Poruszone, nieostre, przepalone, krzywe, zaszumione fotografie są efektem artystycznym, bo przecież TAK MIAŁO BYĆ. Nikt nie może podważać jego umiejętności. Często używa trudnego, specjalistycznego słownictwa, ale nie wie czym jest matryca. Kłóci się, że Nikon robi lepsze zdjęcia, ale tak naprawdę nie wie dlaczego. Jego aparat ma więcej megapikseli niż Bill Gates zer na koncie.  Gdy popada w melancholie (bo nigdy się nie nudzi) to fotografuje kwiatki, koty uliczne, psy sąsiada, drzewa, oczy, płoty, chmury, trawę, pszczoły, biedronki, kredki.

Liczba tego gatunku stale się zwiększa, na dzień dzisiejszy nikt nie jest w stanie ocenić ilość pstrykaczy.




sobota, 23 marca 2013

Wściekłe skutery i trochę szkła

Od La Rambli, najdłuższego deptaku w Barcelonie odchodzą w bok wąskie uliczki, w których wielokrotnie się zgubiłam, chociaż właśnie wtedy uświadomiłam sobie jak bardzo jestem zdana na siebie i jak cholernie mi to odpowiada. Żadnego pośpiechu, żadnych rozpraszających polskich głosów. Tylko ja, aparat i to miasto. Najdziwniejszym wspomnieniem jest na pewno dźwięk tłuczonego szkła, który codziennie o piątej rano budził nie tylko mnie. A co z hałaśliwymi, wypolerowanymi czy zardzewiałymi skuterami w różnych kolorach? Na pewno są płucami tego miasta i ich buczące silniki na długo zostaną w mojej pamięci.  To trochę jak ze zwisającym praniem, które w tych uliczkach często zasłania niebo, a zapach proszku łączy się w powietrzu ze spalinami. 


Jak mawiał Zafon? "to miasto ma czarodziejską moc, zanim się człowiek obejrzy, wejdzie mu pod skórę"




piątek, 15 marca 2013

Labirynt samotności


Barcelona była pierwszym miejscem, po którym mogłam poruszać się zupełnie sama, bez żadnych ograniczeń. Zrozumiałam wtedy sens podróżowania, wyznaczyłam sobie cel, ukierunkowałam się na to co ja chcę zobaczyć i  gdzie chcę pójść, a nie gdzie powinnam. Wtedy też najrozmaitsze Museums of Modern Art stały się dla mnie nową inspiracją. Prawdopodobnie gdybym była na zorganizowanej wycieczce nigdy nie doświadczyłabym zaskakujących instalacji czy niekonwencjonalnych ekspozycji jakie oferują nam współczesne muzea. Wyjazd do tej części Hiszpanii był cholernie ekscytującym przeżyciem. Od otwarcia Grand Press Photo, które było takim malutkim zakorzenionym marzeniem po urocze zoo czy te wszystkie muzea i ich próba zrozumienia. Oderwanie od realnego świata jest genialnym uczuciem, tak jak towarzysząca samotność, beztroska włóczęga 











Hodowla ryżu w doniczkach


Stereotypowy turysta – homo erecturs – eukariontyt wyprostowany, ale nie myślący. jest to gatunek bardzo nieuświadomiony, nierozumny, prymitywny, ciągle niezadowolony. Ślepo podąża za czerwoną parasoleczką swojego wodza. Całą swoją uwagę poświęca temu, aby się nie zgubić. Niektóre odmiany odziewają się w takie same koszulki albo inne gadżety jak reszta stada. Często dobiera się w pary. Maszeruje rzędami. Uważnie wyczekuje słów „czas wolny”, wtedy zachowuje się jakby uciekł z klatki, ale zawsze wraca.  Gdy wódz mówi to uważnie słucha. Nigdy nie rozstaje się z mapą.  Nie zna żadnego innego dialektu poza tym, którym posługuje się w stadzie. Nigdy nie pyta o drogę, bo nie wie jak.  Nigdy nie rozstaje się z narzędziem upamiętniającym to co zobaczył. Fotografuje wszystko. Dokumentacja jest bardzo ważnym elementem w jego egzystencji. Po powrocie jest upubliczniana w tempie gwałtownym, jeszcze przed ściągnięciem butów.


Coś jeszcze? Zabiera ze sobą ogromną ilość białych skarpet, aby ładnie prezentowały się w sandałach. Pozdrawia gorąco krewnych z ciepłych obszarów świata, jednak często nie potrafi zapolować na znaczki. Targuje się zawzięcie, jakby zaraz miał stoczyć bój o honor. Mimo to na co dzień jest zamknięty w sobie, na dystans trzyma wszystkie inne gatunki nie mające takiego samego koloru futra. Jeśli pochodzi z Chin nigdy nie zje pierogów, kiełbasek, serniczka ; jego codziennym pokarmem będzie ryż, choćby sam miał sobie go wyhodować w doniczce. Jeśli dowie się, że po obiedzie w mongolskim domu trzeba sobie
 beknąć, co jest oznaką grzeczności definitywnie tego nie zrobi. 
Samice często zabierają ze sobą swoje najkrótsze okrycia i 
najdroższe torby, w których z całą pewnością nie noszą 
młodych. Turysta? Zwierzę, którego nie da się ujarzmić. 


środa, 6 marca 2013

Herbatka u Elżbiety, spóźnienia nie są tolerowane

Londyn jest miastem uwikłanym w historię, tworzą ją przede wszystkim ludzie - sfrustrowani taksówkarze, wyczerpani sprzedawcy, znudzeni kelnerzy czy niezwykli uliczni muzykanci. Jaka jest ich historia? Nieświadomość jest cholernie frustrująca. Czemu sprzedawca The Timesa zajmuję się roznoszeniem zwykłych gazet? Czy są bezdomni z wyboru? Jakie myśli przenikają mimów? Nie wszystkie historie zawsze są szczęśliwe, może tak naprawdę wcale ich nie chcę poznać. Najpopularniejsze stolice świata skrywają w sobie coś więcej, trzeba tylko wyjść poza schematy, spojrzeć szerzej. 

Nie wiadomo kto gdzie zmierza, kto jest prawdziwym Brytyjczykiem, gdyż ilość turystów jest nadzwyczajnie duża. Wiele razy się zastanawiałam jak ten okropny tłok musi być irytujący na co dzień. Ponoć 1/3 mieszkańców tego miasta mieszka w pojedynkę, czyli można powiedzieć, że stereotypowy Londyńczyk jest kojarzony z wielkomiejskim singlem. Andy, znajomy nativ speaker w sumie potwierdza te niejasne spostrzeżenie. Jednak zmierzam do obalenia mitu, że wszyscy w Anglii punkt o godzinie piątej znajdują czas na herbatę. Andy nie ukrywał irytacji na jakiekolwiek wspomnienie o tym trunku, który prawdopodobnie pije tylko królowa o tej porze.

Ogromnym wyzwaniem jest zrozumienie otoczenia, w którym się przebywa; można powiedzieć – miasto jak miasto, a mimo to działa w różnych trybach, inaczej funkcjonuje w dzień, a inaczej w nocy. Warto spróbować poznawać Londyn od metra, które jest najstarsze na świecie. Gdybym miała więcej czasu z pewnością zatrzymałabym się tam dłużej, ba, spróbowałabym dojechać do najodleglejszych części tej stolicy. Wszędzie są jakieś ukryte tajemnice. Angielski pisarz Samuel Johnson zwykł mawiać: "Jeśli jesteś znudzony Londynem, jesteś znudzony życiem".












Półuśmiech

Uśmiech? Lekkie wygięcie ust ku górze i ich rozszerzenie będące zwykle wyrazem radości, szczęścia. Według angielskiego przysłowia, każdy człowiek uśmiecha się w tym samym języku, mimo to nie wszystkie uśmiechy są takie same. Jednak każdemu najbardziej do twarzy właśnie z tym nieśmiałym wygięciem ust.


Ponura pogoda, leniwe krople deszczu, spóźniające się tramwaje – jak w takiej rzeczywistości namówić kogoś do uśmiechu? Nie podróżowałam dużo po Polsce, ale zawsze wydawało mi się, że ludzie są tutaj tacy... zgorzkniali. Nikt się do nikogo nie uśmiechnie, nie wyciągnie ręki, zza kapturów widać tylko zasępione twarze wlepione w chodnik. Wydaje mi się, że jak idę szarą ulicą Mickiewicza to sama staję się przesiąknięta nienawiścią. Zawsze jak wyjeżdżam towarzyszy mi szalone uczucie, że poza naszą granicą wszystko jest zadowolone, nawet zwykły kosz na śmieci, któremu ktoś dorysował oczy. 


Gdzie te wszystkie kobiety, mężczyźni, przyjaciele, zakochani? Uśmiechy mniej lub bardziej szczere, obnażające wnętrze czy też te próbuję ukryć tożsamość, uśmiechy z dystansem, uśmiechy pokazujące nienagannie białe zęby, uśmiechy mniej lub bardziej subtelne czy nawet uśmiechy nieśmiałe? To po prostu dialekty uśmiechu, którego różnorodność jest ekscytująca. Jak wracam znów wydaje mi się, że wszystkie "dzień dobry" na ulicach, w sklepach, szkołach są przeżarte jadem. Bo jak dzień może być dobry, skoro trzeba zapłacić rachunki?